BD: Kiedy powstała grupa 7DC?
BOTAK:1996, maj. OLAF, Bic, Drek, Tomi - założyciele, miesiąc później ja i RENO dołączyliśmy do grupy.
BD: Czy założyciel grupy, OLAF, mieszkał już wtedy w Szwecji?
RENO: Tak, przyjeżdżał wtedy do Polski na wakacje, latem i zimą, dwa razy do roku. Wnosił szwedzką szkołę, przywiózł pierwsze magazyny. Wtedy powstały pierwsze duże produkcje na ścianach. Dobrze, że tam mieszkał, bo wszystko wolniej by się potoczyło. Mentor z zagranicy, to było to.
BOTAK: W 1996 też powstały pierwsze panele.
BD: Od tamtej pory sporo paneli tu poleciało?
BOTAK: 97-99 to łojka tutaj była z panelami. Dzienne akcje, wiesz... Chociaż swoje przebiegliśmy.
RENO: Tak, to prawda. Poza tym było dwa razy więcej pociągów niż teraz. To, co stoi na jardzie teraz, to w połowie są wraki.
BD: Podobno teraz już nie malujecie pociągów? Długą mieliście przerwę?
BOTAK: Ostatnio coś zrobiliśmy…
RENO: Przerwa trwała 3 lata, ale powróciłem. Trzy tygodnie temu zrobiłem panel, wczoraj byłem na panelach... To jest mój temat, znów się mogę poczuć jak urwis, super zabawa.
BD: Skąd wzięła się wasza motywacja?
BOTAK: W 96 roku z Warszawy zaczęły przyjeżdżać wholecary. Pierwsze panele, jakie zobaczyliśmy, to były ASID i SROE.
RENO: To były bodźce napędzające nas do działania.
BD: W 96 pierwsze panele, a teraz jesteś na malarstwie. Jaką drogę przebyłeś?
BOTAK: Bardzo kretą drogę, z pagórkami. Ha, ha, ha.
BD: Skąd zatem malarstwo?
BOTAK: Łoi mnie to po prostu, to jest to, co chcę robić, sprawia mi to satysfakcję.
BD: Dlaczego?
BOTAK: Jak ktoś maluje, to wie. To są pytania, wiesz... na które się nie odpowiada.
BD: Inspirujesz się sztuką?
BOTAK: Inspiracje są, zdecydowanie. Klasyka musi być i to niekoniecznie tylko w odniesieniu do graffiti.
BD: Czy na światowej scenie graffiti są imiona, które cię kręcą tak jak malarze klasyczni?
BOTAK: To jest trochę inna półka. Co innego mistrzowie malarstwa, a co innego ludzie, którzy dopracowali styl na igłę. Nie porównam graffiti do malarstwa.
BD: Skąd pomysł na artylerzystę na płocie?
BOTAK: Inspirował mnie plakat polski z przedwojenną propagandą. W ogóle, polski plakat to niezła kopalnia inspiracji, wiesz... nasze korzenie w prostej formie plus moc przekazu... Kolorowe kredki, kartka papieru i walczymy o wolność... Plakat, miejsca publiczne, propaganda i jej omijanie.
BD: Też miałeś przerwę w malowaniu?
BOTAK: Jeżeli chodzi o panele, to tak jak RENO — trzy lata, kac już minął… i znowu się zaszczepiłem.
BD: A ty, Jamal? Chyba życie odciągnęło cię od malowania?
JAMAL: Tak, trochę się ostatnio rozleniwiłem. Zacząłem rok później niż chłopaki. Mój pierwszy kontakt z grupą był na obczajce, ale później sam zacząłem robić litery. Potem chłopaki wzięli mnie do 7DC i tak się nawinęło.
BD: RENO, zaczynałeś razem z BOTAKIEM, tak?
RENO: Tak, chodziliśmy razem do podstawówki, no i razem po ławkach mazaliśmy.
BD: Pewnie macie te same inspiracje, pociągi, dworce, panele?
RENO: Razem jeździliśmy na stację oglądać panele. Dużo energii dawał nam OLAF, bo jeżeli nie malowaliśmy, a on przyjeżdżał ze Sztokholmu, gdzie napierdalał cały czas, to mówił: Weźcie się chłopaki w garść, tu trzeba zrobić, tu trzeba zrobić. To on nam dawał kopa i w tym była moc.
BD: Jaki on był?
JAMAL: Właśnie, gdyby on się okazał jakimś frajerem, to by tak tego nie pociągnął, ale że był w porządku, to zaczęło to wyglądać. Był szczery aż do bólu, za to go naprawdę lubiliśmy. Ale był dość zamknięty w sobie, nigdy nie mogliśmy go rozkminić. On był właśnie za bardzo w porządku i za bardzo szczery czasami.
MAT: Dużą rolę odgrywał też jego język: tutaj kulał trochę z polskim a tam ze szwedzkim.
RENO: Alek był dla mnie jak brat. Coraz częściej ostatnio o nim myślę, chyba dlatego, że znowu zacząłem malować pociągi. On na nas patrzy, jak robimy i wiem, że chilluje sobie tam w niebie i myśli, jak zbombić sobie pendeltaga w Marsta z NASE i innymi kamratami ze Sztokholmu. Bardzo dużo przeżyliśmy razem. Racking z Alkiem, przypały z bramkami... Profesjonalny writer i przyjaciel, mądry człowiek. Miał swoje indywidualne jazdy. Specjalista w pociągach, maszyna panelowa. Jak solo zrobisz kilkadziesiąt paneli, to masz już inne podejście do świata, kto wie o co chodzi, ten wie... Kogoś podobnego do niego nie poznam nigdy. Kiedy się dowiedziałem, że nie żyje, to był najgorszy dzień w moim życiu. Miał bardzo oryginalny i sposób wypowiedzi. Pamiętam sytuację, gdy wszedł mu kleszcz w kolano i pojechaliśmy na pogotowie. Byliśmy we trzech ostro zbakani. Wchodzimy na pogotowie. Normalnie, Polak by powiedział: Czy mógłby mnie lekarz przyjąć, i tak dalej. A on przychodzi, puka do okna, jakiś facet patrzy na niego, a on pokazuje kolano i mówi: Kleszcz mi wszedł w nogę. Ha, ha, ha.
BOTAK: Ale to, co w nim było najlepsze, to że był zajebiście prawdziwy. Tak samo we wrzutach: miał swoją zajawkę i nie musiał nam nic mówić. To się po prostu czuło. Można powiedzieć, że energia przyjeżdżała razem z nim i działało jak trzeba.
MAT: To było coś takiego, że kiedy OLAF pojawiał się w Lublinie, to w ciągu jednego dnia pojawiał się też na wszystkich hall of fame’ach. Wiem, o czym mówię: w tamtych czasach chłopaki nazywali mnie strażnikiem hall of fame’ów, bo codziennie objeżdżałem je wszystkie na rowerze, żeby zobaczyć, co się dzieje. OLAF przywoził nowe, oryginalne style, zawsze rozwinięte w stosunku do tego, co robił wcześniej i zawsze zupełnie inne od tego, co widzieliśmy w Lublinie czy w Warszawie. Od razu pojawiało się też dużo jego tagów: zawsze zgrabne, pewnie postawione i z fajnym flowem. Kiedy się spotykaliśmy, widać było, jak bardzo żył wrzutami, jak je analizował. To nie było tylko jego hobby. Bardzo się w to angażował osobiście.
RENO: Podchodził pod pociąg i wiedział, co ma zrobić. Nie wykonywał żadnych niepotrzebnych ruchów. Rozumiesz, profesjonalista w każdym calu. Pasował do tego perfekcyjnie. W Marsta, gdzie mieszkał, robił cały czas. Wstawał na ranne backjumpy przed pracą, po pracy też panele, cały czas miał w głowie pociągi. Poza tym, bardzo zmienił nasz język. Używał mieszanki polskiego, szwedzkiego i angielskiego. Śmiesznie brzmiały niektóre jego słowa: tegi, aparatiwa, bej, gol, cofandes.
BD: A co znaczy cofandes?
RENO: Cofnąć się.
BD: Olaf przyjeżdżał dwa razy w roku i to wystarczyło, żeby popchnąć scenę do przodu?
BOTAK: Zdecydowanie. Jak przyjeżdżał, to on napierdalał 24 h na dobę, taki był z niego szwedzki motor.
BD: Jeździliście do niego?
Reno: Tak. Siedem razy byłem w Szwecji.
Mat: Ja w Szwecji byłem w zasadzie razi to była moja najważniejsza grafficiarska pielgrzymka. Szwedzka scena była i jest dla mnie chyba najciekawszą i najbardziej kreatywną sceną graffiti w ogóle. Byłem zajebiście zadowolony, że mogłem zobaczyć to na żywo, zrobić z OLAFEM panele, poznać trochę klimat, którym on żył na co dzień i który zawsze był dla mnie przykładem grafficiarskiego kipytrilu.
BD: No właśnie, interraile macie chyba we krwi? Dokąd więc 7DC dojechało?
RENO: Berlin, Belgia, Paryż, Barcelona, Madryt, Neapol, Mediolan, Rzym, Budapeszt, Wiedeń, Praga, Sztokholm, Kopenhaga, Oslo, Damaszek. Za wschodnią granicą nie byliśmy.
BD: A jak was odbierali w Europie, bo w Szwecji byliście już znaną grupą?
RENO: Z kwiatami, kurwa, czerwonym dywanem, konfetti...
BOTAK: ...i szampanem!
RENO: Nie. Jak jeździliśmy, to writerzy za granicą nie kumali, co to jest7DC. Większość akcji zrobiliśmy sami, klasycznie. Bagaże zostawialiśmy w skrzynkach na dworcu, braliśmy tylko farby. Dalej już sami rozkminialiśmy, robiliśmy i jechaliśmy do następnego miasta.
BD: Czyli nie oglądaliście specjalnie zabytków, tylko ciągle tory pod ziemią?
RENO: Wiesz, mam zdjęcia spod wieży Eiffla, z Bramy Brandenburskiej, z Disneylandu z Paryża i to wystarczy. Ja się wtedy jarałem takimi obiektami, jak: Marsta, Upplands Vasby, Farsta Stand, Vasterhaninge,
Sants, Laurentina, Keleti, Alexanderplatz, Vestli, Heiligenstadt, Mataro, Blanes, Holte…
BD: Jakiś czas temu KRIPOE napisał artykuł w „Overkillu”. Chodziło o to, że wkurzające są dzieciaki, które malują pociągi po całej Europie, a nawet nie spojrzą na miasto. Co wy na to?
BOTAK: Taki wiek...
RENO: Ja teraz żałuję, że nie zatrzymywaliśmy się częściej, ale wiem, że gdyby tak było, mniej byśmy zrobili, a to był wtedy ten gol...
BD: Widziałem wasze ostatnie style. MAT, twoje style znacznie się uprościły?
MAT: Tendencje do geometryzowania liter miałem od zawsze, natomiast ostatnio rzeczywiście, podobają mi się rzeczy oszczędne w formie i wyraźne. Te dwie sprawy się na siebie nakładają.
BD: Szedłeś drogą, która doprowadziła cię do efektu, podobnego wizualnie do czegoś już istniejącego. Czy uważasz to za wartościowe?
MAT: Tak, uważam że są to rzeczy wartościowe, bo doszedłem do nich sam, a nie kopiując to, co zrobił ktoś inny. W moim stylu jest logiczna ciągłość. Nowe patenty nie pojawiają się znikąd, wynikają zawsze z tego, co robiłem wcześniej. Inna sprawa jest to, że czasami rzeczywiście dochodzę do rozwiązań, do których ktoś doszedł już wcześniej. To jest nieuniknione, zwłaszcza przy upraszczaniu liter, kiedy na przykład wychodzi, że litera A to jest trójkąt — z tym już się nic specjalnego nie da zrobić. Jeżeli zauważam, że rzeczywiście zaczynam się niebezpiecznie zbliżać do czyjegoś stylu, pokornie wycofuję się z tego i próbuję pójść w inną stronę. Czym innym jest też inspiracja (bo nie ukrywam, że inspirują mnie rzeczy, które robią ESHER, HONET, IMAGE, BLEKOT), a czym innym bajtowanie. Bajtowanie jest wtedy, gdy celem staje się zrobienie czegoś podobnego do tego, co już ktoś kiedyś zrobił. Ja tak nie robię
BD: Dużo ludzi robi bardzo słabe style stylizowane na lata 80. Jaka jest recepta na dobry styl?
RENO: Zawsze kierowałem się w tę stronę. Zawsze mnie jarał klimat Style Wars i Subway Art, a i wcześniejsze rzeczy, jak ten cały stary klimat Nowego Jorku. Pomimo dobrych styli, które się rozwijają, najwięcej satysfakcji daje mi oglądanie starych, klasycznych pociągów z lat 70., 80.
BD: BOTAK, widziałem twoje ostatnie style i mam wrażenie, że się zagubiłeś?
BOTAK: Mnie litery ograniczają. Bardziej liczy się pomysł. Bo powiedzmy sobie szczerze, jeżeli widzę kilku literowych klasyków i widzę, do czego oni doszli, to po co mam ten temat drążyć, skoro oni już go opanowali. Więcej czasu poświęcam na rysunek, na naturę, portret — rzeczy, które są dalekie od liter. Dlatego czuję się bardziej malarzem niż grafikiem czy writerem. Od kiedy studiuję, zaczynam zauważać, że od grafiki bardzo wiele mnie dzieli. Wolę się posługiwać raczej plamą niż kreską, a graffiti jest bliższe grafice. Mnie to zamyka.
RENO: Bardziej się koncentrujesz na malarstwie, a mniej na graffiti. Odchodzisz od grafiki i mniej szkicujesz.
BOTAK: Jeżeli mam być szczery, nie pamiętam, kiedy zrobiłem szkic, który przeniosłem na ścianę. Ja szkicuję na ścianie. Freestyle cały czas. Zabawa przede wszystkim.
BD: Jak oceniacie scenę w Lublinie i w Polsce?
MAT: Oprócz sezonowych, przypałowych tojów, strasznie niepokoi mnie grafficiarskie przeciętniactwo. Niewielu jest ludzi, z własnymi pomysłami, którzy konsekwentnie rozwijaliby swój styl. W zamian tłucze się rzeczy, które chyba planowo mają wyglądać jak coś, co już kiedyś było zrobione. Klasyczne patenty, niby solidne i nie ma o co się przyjebać. ale zupełnie bezosobowe. Myślę, że to trochę przez to, że dostęp do graffiti jest się dużo łatwiejszy niż kiedyś. Kiedy nie było Internetu i tylko raz na rok pojawiał się jeden zin, od razu było jasne skąd ktoś bajtuje, a oczywiście nikt nie chciał być nazywany bajterem. Wtedy wciąż nie do końca było jasne na czym polega dobre graffiti, więc ludzie więcej siedzieli w domu nad kartką, konstruując coś samemu, szukając i znajdując coś własnego. Teraz pójście na skróty jest bardzo łatwe, efekt prosty i skuteczny — kumple przybijają piąteczki i jest spoko. Pamiętam jak, przed 2000 r. przyjeżdżałem do Warszawy i szedłem na Wyścigi albo obczajałem pociągi na stacji — było wielu dobrych writerów z własnym, rozpoznawalnym stylem i ich prace już na pierwszy rzut oka różniły się od siebie. W tym momencie graffiti jest więcej, ale lwia część tych rzeczy jest taka sama: poprawna, ale zupełnie nijaka. W całej Polsce masz tysiące prac, które wyglądają tak samo. Nie widzę w tych stylach człowieka, wiesz, o co chodzi.
BD: A jakieś młode imiona z Polski, które zasługują na uwagę w tej chwili?
RENO:W każdym mieście znajdzie się dobry napierdalacz. Żadnych konkretnych imion ci nie podam, bo osobiście nie znam nowego narybku. Dla mnie się liczy sposób bycia.
JAMAL: Z panelowych to TNA, HTP, RMF. To są grupy które, robią bardzo dobre rzeczy.
BD: A nie masz wrażenia, że są wtórne?
BOTAK: Ja się z tobą zgadzam. Jacy odbiorcy, taki komunikat, jaki komunikat, taki odbiorca. Jak na skupie butelek.
BD: JAMAL, czym się teraz zajmujesz?
JAMAL: Wiesz, mam syna... Poza tym jeżdżę do Syrii, pracuję tam w rodzinnej firmie. Nachapię się tam, przyjeżdżam i trwonię.
BD: Graffiti zmieniło coś w twoim życiu, czy to był raczej epizod?
JAMAL: To był sposób na młodość. Poza tym nic się nie zmieniło.
BD: A u ciebie, BOTAK?
BOTAK: Studiuję teraz malarstwo, a graffiti napędzało mnie do siedzenia nad rysunkiem. Dalej szukałem sam i cały czas szukam.
BD: Czegoś ci brakuje w graffiti, czegoś ci za mało?
BOTAK: Nie, nie. Jeżeli chodzi o panele, pociągi, to nic nie brakuje. To jest prawda o graffiti.
BD: A czy, kiedy zaczynasz zgłębiać malarstwo, graffiti nie wydaje się słabe?
BOTAK: Nie, dlatego powiedziałem o pociągach. Chodzi o to, co powiedzieliśmy wcześniej — o łatwość dotarcia. Panele jeżdżą po mieście, są hall of fame’y. Ja ze swoim obrazem mogę zorganizować wystawę i przyjdą na to może moi znajomi i mój wykładowca, a uderzając na hall of fame mam świadomość widowni, której nie znam. Okazuje się, że ma to większy odbiór, szerszy horyzont.
BD: Czyli więcej odbiorców, innych niż w galerii?
BOTAK: Dużo silniej można oddziaływać na widza. Oni nie mają wyjścia, jak masz poziom, nie mogą nie patrzeć. I tu właśnie jest jazda: siadasz ludziom na banię jak ci się podoba. A do galerii ich nie zaciągniesz, wiesz..
BD: Niedługo przestaniesz malować?
BOTAK: A kto tak powiedział? Chcę jeszcze trochę zrobić paneli, one mana i za 10,15 lat z RENO pójdziemy na panele. Malarstwo cały czas.
BD: A jak będzie za 10 lat?
BOTAK: Myślę, że tak samo.
BD: Dla was główna wartość paneli to popularna wśród dziennikarzy adrenalina czy coś innego?
RENO: Panele to był zawsze jakiś sposób obudzenia się. Panel zawsze mnie ożywiał, zupełnie inaczej podchodziłem do życia, do ludzi. Na pewno wiąże się to z adrenaliną, co bardzo lubię. Po panelach byłem pewniejszy siebie, zadowolony, mniej nerwowy. To było jeszcze przed tą przerwą, bo po niej jest kompletnie inaczej. Kiedy idę do szkoły przed panelami, jestem innym studentem. Idę do szkoły po panelach i mnie tam nie ma. Siedzę, w otoczeniu przyszłych księgowych, skupiających się na wykładzie, patrzę za okno, myślami jestem jeszcze na tej akcji i myślę, jak to było. A druga sprawa, o której każdy writer wie: siedzisz sobie na ławce i widzisz jak wjeżdża twój panel. To jest moment, który ciężko opisać słowami, trzeba to przeżyć. Sam wiesz, jak to jest.
BOTAK: Panele mają to do siebie, że są bardzo osobiste. Masz to sam dla siebie. To jest adrenalina w organizmie!
BD: Czy zwiększenie szybkości przepływu informacji wpłynęło na rozluźnienie więzi pomiędzy writerami?
RENO: Ja mam całą stertę listów od OLAFA, on miał podobną ode mnie. Korespondowaliśmy non stop. Pisałem listy jeden za drugim. Cała ta otoczka: kartka, długopis, poczta, znaczek, uśmiech urzędniczki — teraz masz maile, na które nie chce się odpisywać.
MAT: Większość rzeczy, które stają się łatwe, tracą smak, a Internet strasznie ułatwił i spłycił komunikację.
BOTAK: Graffiti wymaga pewnej trudności, jest anty, jest buntem. A jak tu znaleźć prawdziwe anty, jeżeli można sobie je kupić. Jedyna prawda to wagony. Ci, co klepią wagony, nie mają takich pytań, oni po prostu
robią. Ktoś, kto chce robić panele, nie siedzi w domu na czacie, tylko zapierdala tam, gdzie jest miejscówka i robi. Wyśpi się później, obejrzy zdjęcie i tyle.
BD: Szotałty?
MAT: Pozdrawiam moje macierzyste crew MSR NT, mojego serdecznego druha pana AIE ONE’A, RUNE ONE’A, moą Part 2, dobre lubelskie ekipy i writerów z zajawką, kręgi WTK i B3S.
BOTAK:Pozdrawiam mamę, pierwszą nabojkę, wrotkowskie halucynatory, malarstwo hooligans, Chrześcijan.
RENO: Pozdrawiam Malasia.